Minął już niemal rok od moich tygodniowych wakacji w Apulii, a ja dopiero teraz kończę opisywać swoje wspomnienia. No ale przecież nie mogłam nadawać cały czas tylko o przyjemnościach. Przed gramą mi nie uciekniecie ;)). Wypadałoby jednak dokończyć, zanim wyjadę na kolejne wakacje (choć tym razem w Polsce!), także ten, oto jest, ostatni epizod. Tych, którzy przeoczyli poprzednie części poniższego “pamiętnika” informuję, iż opisywałam w nich takie miejsca jak Alberobello, Mattinata i Vieste.
MONTE SARACENO
Nie wiem, czy pamiętacie te piękne skały, które miałam okazję podziwiać w drodze z Mattinaty do Vieste. Jeśli nie pamiętacie, to możecie sobie odświeżyć pamięć tutaj. Już? Ok, no więc chcieliśmy się wybrać na wycieczkę łódką po tych okolicach (informacji na temat takiej wycieczki możecie szukać pod tym linkiem). Problem polegał jednak na tym, że deszcz i wiatr to niezbyt sprzyjające warunki do wypływania w morze. A takie właśnie warunki towarzyszyły całym moim wakacjom. Toteż z wycieczki nici.
Był to nasz ostatni dzień w Mattinacie. O 16:00 mieliśmy autobus do Foggi. Jednak do tej 16 dzień trzeba było jakoś spędzić, zwłaszcza, że musieliśmy się wymeldować. Toteż, jako że (oczywiście po niewczasie) trochę się wypogodziło, wybraliśmy się na inną wycieczkę – trekking na Górę Saraceno, na której znajduje się nekropolia z IV-V wieku p.n.e. W artykule o Półwyspie Gargano przeczytałam, że ta trasa zajmuje 3 godziny (łącznie tam i z powrotem) i nie jest jakoś szczególnie wymagająca. Początek nie zapowiadał się źle. W połowie zrobiło się trochę stromo i nie do końca bezpiecznie zwłaszcza bez odpowiedniego obuwia (a jeszcze bardziej zwłaszcza, że zaczynało kropić). W końcu jakoś się doczłapaliśmy na górę, gdzie popodziwialiśmy widoczki i zjedliśmy arbuza na drugie śniadanie.
Zejście od drugiej strony było zdecydowanie łatwiejsze, ale też dłuższe. Prowadziło po asfaltowych oraz leśno-wiejskich ścieżkach, a na końcu przez gaj oliwny. Nasza wycieczka zakończyła się spotkaniem ze stadem śmierdzących kóz i osłem (zaraz przed wejściem między zabudowania miasteczka). Dla takich właśnie wrażeń wybrałam na wakacje tę, a nie inną okolicę.
Przebieg oraz informacje na temat tej i innych tras trekkingowych okolic Mattinaty znajdziecie tutaj. Niestety tylko w języku włoskim. Nie była to jakoś super ekstremalna trasa, ale my nie za bardzo byliśmy na nią przygotowani ani psychicznie, ani fizycznie (nikt zdrowy na umyśle nie zabiera na trekking dwóch kilogramów arbuza). Ale dla każdego, kto w miarę często chodzi po górach, powinien być to raczej pikuś :). Zwłaszcza w butach o dobrej przyczepności. Ach, no i przede wszystkim jest to idealne rozwiązanie dla niezdecydowanych między morzem a górami ;).
W każdym razie było fajnie, tylko zajęło nam to więcej niż przewidywaliśmy i nie zdążyliśmy już do miasta na obiad. Po raz pierwszy w życiu doświadczyłam wtedy tak naprawdę tej słynnej siesty. Niby przerwa obiadowa obowiązuje również u mnie w mieście, w Terni, większość sklepów itp. jest pozamykana między 13 a 16, ulice pustoszeją, ale zawsze jakaś tam otwarta pizzeria al taglio się znajdzie. A tu nic, TOTALNA pustka. Już przed moimi oczami ukazywała się wizja, jak to zmęczeni i wygłodniali padamy z głodu i pragnienia i w taki oto sympatyczny sposób kończą się nasze upragnione wakacje, aż tu nagle, w momencie gdy już uginały się pode mną kolana (ach ten dramatyzm) ukazał się on – Jedyny Otwarty Bar w Mieście. Udało nam się coś na szybko zjeść, odebrać walizki z B&B i zdążyć na autobus do Foggi, który odjeżdzał o godzinie 16:00 (bilety kupiliśmy albo już na powrót w kiosku w Foggi, albo w biurze podróży w Mattinacie, już dokładnie nie pamiętam; w każdym razie kosztowały po 4,90 euro na łebka; rozkłady tutaj).
FOGGIA
Dotarliśmy do ostatniego punktu naszej podróży w sobotę o 17:15. Był to zdecydowanie najsłabszy punkt programu. Foggia zrobiła na mnie raczej negatywne wrażenie. Zupełnie nie odczułam żadnego uroku, wydała mi się miejscem raczej nieprzyjaznym, jakimś takim szaroburym.
Nocowaliśmy w B&B L’Etoile za 54 euro za noc w pokoju dwuosobowym z łazienką i śniadaniem. Bardzo ładne, nowoczesne i czyste miejsce w dobrej lokalizacji (niecały kilometr od stacji kolejowej, do której prowadzi prosta droga). Jeśli już musicie wybrać się do Foggi, to polecam. W zasadzie to nie chciało nam się nawet za bardzo nigdzie wychodzić, zwłaszcza, że znowu padało, no ale siła wyższa, trzeba było zjeść kolację! Zwłaszcza po tym marnym obiedzie. Toteż wyczaiłam na Tripadvisorze gastronomiczny numer 1 w Foggi, który zlokalizowany był akurat około 300 metrów od naszej kwatery i naturalnie zaopatrzeni w parasole udaliśmy się do Ambasciata Orsarese w celu zgłębiania regionalnych smaków. Powiem tyle, warto odwiedzić Foggię choćby tylko dla tego miejsca. To był najbardziej specyficzny lokal gastronomiczny, w jakim w życiu miałam okazję gościć. Zacznimy w ogóle od tego, że nie byliśmy pewni czy wejść to wejście. Ale ryzyk fizyk, wchodzimy.
AMBASCIATA ORSARESE
Restauracja jednak nie za bardzo przypomina restaurację. Raczej coś w rodzaju kuchniojadalni z wielkim piecem. Dość ciasno i głośno. Siadamy w rogu, przy wskazanym stoliku, jedynym wolnym. Wokół na półkach domowe przetwory, zasuszone papryczki, rodzinne zdjęcia. Nie dostajemy karty. Bardzo chaotyczny właściciel przynosi nam wino, nie zapytawszy nawet czy w ogóle mamy zamiar je pić, po czym tłumaczy nam jak “działa” lokal. Nie ma menu, “polityka” tego miejsca polega na degustacji regionalnych potraw, od przystawek przez makaron, ryby, mięsa aż po deser, z których każda reprezentuje jakiś fragment kultury i historii regionu. Nie lubisz owoców morza? Nie ma problemu, odsyłasz danie. Przepadłeś na punkcie pasty? Bierzesz dokładkę! Płacisz 30 euro bez względu na to, ile zjesz. Przynajmniej tyle z tego wszystkiego rozumiem, bo obsługa tak nawija, że moja komunikacja ogranicza się do przytakiwania i uśmiechania się. Patrzę pytająco na mojego chłopaka. Czy tylko ja nic nie rozumiem? Ale nie, nie jestem osamotniona. Nawet Włoch nie rozumie, więc odczuwam ulgę. Nie wspominając już o francuskiej parce siedzącej obok nas, która próbuje porozumieć się z kelnerką (jeszcze bardziej chaotyczną od właściciela) po angielsku. Dziewczyna jest bardzo miła, ale tak jakby w ogóle nie zwracała uwagi co i w jakim języku się do niej mówi, ona dalej nawija swoje po włosku. Ba, żeby to był jeszcze włoski. To lokalny dialekt. Cały ten chaos jest kuriozalny, co chwilę śmieję się w zasadzie niewiadomo z czego. Ale ta atmosfera, choć niezwykle specyficzna, bardzo mi się podoba. Do tego jedzenie jest przepyszne, a porcje na tyle okazałe, że udaje nam się dotrwać zaledwie gdzieś do połowy całej “degustacji”. Pod koniec kolacji właściciel poświęca nam dłuższą chwilę na rozmowę. Skąd przyjechaliście? Umbria? To macie świetne wędliny! Przywieźcie mi coś dobrego, jak będziecie następnym razem, a ja zaproszę was na obiad. A wiecie co to takiego to żółte w szklanej butelce? Papryka? Nie, pomidory. To dla was.
Nie każdemu musi się spodobać taki klimat. Jeśli lubicie luksusy, białe obrusy, kręci Was elegancja-Francja tudzież finezja-Indonezja to nie, to miejsce nie przypadnie Wam do gustu. Ale jeśli w południowowłoskiej restauracji szukacie ciepła, swobody, prostoty, gościnności, prostolinijności, czyli krótko mówiąc – kwintensencji Południa, to owszem, polecam. Wspominam ten wieczór zawsze z szerokim uśmiechem. W końcu nieczęsto zdarza mi się, żeby właściciel restauracji podarowywał mi w prezencie swoje domowe przetwory.
Niestety to był w zasadzie ostatni miły akcent tego wyjazdu. Następny dzień w Foggi nie obdarzył nas jakimiś szczególnymi wrażeniami. Poza wszędobylskim praniem niewiele było tam do zobaczenia. Poza tym znów padało, a do tego była niedziela więc również niezbyt żywotnie na ulicach.
***
Pomimo wszystkich przymusowych zmian planów oraz nieplażowej pogody jestem z tego wyjazdu bardzo zadowolona. Bo najważniejsze to dobre nastawienie, dobre towarzystwo i docenianie tego, co jest. Na przykład pysznego jedzenia ;).
A teraz kolej na Was! Mieliście już okazję odwiedzić region Apulia? Co Wam się szczególnie spodobało? A jeśli nie, macie zamiar się tam wybrać? Dajcie znać w komentarzu!
Ja w tym regionie jeszcze nie byłam, ale Twoja relacja wygląda zachęcająco :)
W takim razie czas nadrobić zaległości :D ;)