Do tej pory nie czytywałam często książek o Włoszech niewłoskich autorów. Po pierwsze dlatego, że, jak mi się wydawało, nie było sensu tego robić, gdyż kto lepiej opisze dany kraj niż rodowity jego mieszkaniec? Kto zna go lepiej niż on? A fakt, że mogłam czytać te książki w oryginale jeszcze bardziej oddalał mnie od innych autorów.
Po drugie dlatego, że trochę się tych książek bałam. To znaczy bałam się, co w nich zastanę. Bo jak obcokrajowiec może pisać o Włoszech, jeśli nie przy pomocy lepkich jak wata cukrowa ochów i achów. To przekonanie towarzyszyło mi od czasu lektury Jedz, kochaj, módl się, w którym autorka podniecała się brzmieniem słowa attraversiamo. Ok, ja też się podniecałam, jak kupowałam po raz pierwszy bilet na autobus we Włoszech. I generalnie jest to całkowicie normalne i w porządku. Tyle że ten etap już za mną. Teraz w książkach o Włoszech szukam czegoś więcej, czegoś, co mnie zaskoczy. To, że pięknie, że gelato super, a Włosi to do wszystkich ciao bella, to już wiem.
Lecz mimo wszystkich moich obiekcji zażyczyłam sobie w zeszłym roku na urodziny Gdzieś dalej, gdzie indziej Dariusza Czai. Książkę o Włoszech, po polsku. Już nie pamiętam, jak się dowiedziałam o jej istnieniu. Zapewne jakoś z Internetów. Chciałam zapoznać się właśnie z tą pozycją, ponieważ wybierałam się akurat do Apulii, a o tym to regionie jest w niej mowa.
Gdzieś dalej, gdzie indziej to zbiór 15 esejów o podróżach po Apulii a miejscami i po Basilicacie (która z Apulią graniczy). Autor zabiera nas w miejsca mniej znane, na koniec świata, na prowincję – koncept, który pięknie omawia z resztą w końcowych fragmentach książki. Towarzyszymy mu na Monte Sant’Angelo, w Kannach, Taranto, Lecce, Venosie, Materze… Ale nie jest to typowa wycieczka w stylu „warto zobaczyć to i tamto”. W relacjach Czai miejsca można poczuć. Odczuwa się ich atmosferę. Unosi się w nich piaskowa kurzawa, słońce pali, czuć suchość w ustach, słychać muzykę. To Południe osobistych wrażeń, przemyśleń, scen, scenek, codziennych i niecodziennych epizodów. To Południe subiektywne, lecz prawdziwe.
Dwie cechy tej pozycji urzekły mnie szczególnie.
Po pierwsze: niezwykła erudycja, wyszukany język, tak zwane “trudne słowa” przeplatane z prostotą i humorem.
Czy nie jest trochę tak, że wierzymy – chcemy wierzyć, że w miejscach opuszczonych przez zmarłych zostaje jakaś ich cząstka, jakiś uchwytny, może nie całkiem jasny, ale jednak widomy ślad? I to rozumiany niemetaforycznie, ale całkiem dosłownie: jako cielesny, esencjalny konkret. Porzućmy krygi i niedomówienia. W tych miejscach tak naprawdę przecież pragniemy jednego: materializacji ducha. Jakiegoś przekonującego znaku obecności. Oczekujemy podświadomie, że oto teraz, w tym momencie, przeszłość – niechyby na okamgnienie – stanie przed nami „jak żywa”. Oczywiście, duch jak to duch, ma swoje do roboty i nie jest znowu tak skory do współpracy.
Po drugie: Czaja nie boi się nie zachwycać. Nie czuje się zmuszony podziwiać. Nie pomija brzydoty. Ba! Nie wystrzega się w jej opisie całkiem mocnych słów. Ale też jego opisy tej mniej przyjemnej rzeczywistości dalekie są od banałów.
Krążymy od godziny po starym mieście, nie przypominamy turystów, wyglądamy raczej jak goście z innego wymiaru rzeczywistości, jak spadochroniarze rzuceni na obcy ląd. Możliwości ruchu jest niewiele, parę ulic na krzyż, idziemy raz w lewo, raz w prawo, do przodu i do tyłu, wchodzimy w ślepe uliczki, na czyjeś podwórka, dwóch młodych proponuje, że za parę euro pokażą sypiące się palazzo, ale co to za atrakcja, tu wszystko się sypie, z wszystkiego tynk odpada, wszystko butwieje i gnije, wszystko się postarzało, poniszczyło, poodpadało i pokruszyło. Nieliczni ludzie na ulicy przypominają statystów w teatralnej scenografii. Faceci siedzący przed knajpą jakby nieco upodobnili się do murów. Jakaś niemoc i odrętwiałe wyczekiwanie, śmierć w starych dekoracjach. Znajduję w końcu ulicę Paisiella, od kompozytora jedzie moczem i wilgocią.
Dalekie od banałów. To dobre stwierdzenie dla określenia całego zbioru. Taka też była moja pierwsza refleksja po lekturze. Książka zdecydowanie niebanalna. Nie zawiodłam się.
I nie zawiodą się również Ci, którzy wcale nie są psychofanami Włoch. Bo to książka nie tylko o Włoszech. Czaja pisze o Podróży, zastanawia się, czym ona właściwie jest, jak jej doświadczać, jak odkrywać to, co zostało odkryte już niemal do znudzenia. Na czytelnika czekają również głębokie (ale wcale nie toporne!) refleksje nad znaczeniem zdarzeń, postaci, odwiedzanych miejsc.
Jak pisałam na wstępie, “zamówiłam” sobie tę pozycję w związku z moim wyjazdem do Apulii i tam też przeczytałam ją po raz pierwszy. Z pewnością moje pozytywne wrażenia zostały w pewien sposób spotęgowane przez fakt, że znajdowałam się w opisywanych okolicach. Ale żeby nie było, że moja ocena jest zbyt subiektywna powiem tylko, że nie ja jedna doceniłam tę pozycję, gdyż Gdzieś dalej, gdzie indziej nominowane było do Nagrody Literackiej Nike 2011.
Książkę Czai można zakupić TUTAJ za cenę już od 20 złotych.
Tych, którzy „Gdzieś dalej, gdzie indziej” już znają, zapraszam do dzielenia się swoimi opiniami w komentarzach, a tych, którzy lekturę dopiero mają w planach, zapraszam do powrotu na blog już po fakcie i podzielenia się wrażeniami ;))
Chyba się skuszę …. :)
Warto! <3
Twój opis i dwa krótkie fragmenty z książki (i minimalistyczna okładka) absolutnie zachęciły mnie do nabycia książki Pana Czaji.
PS. Nie wiem jak to się stało, że dopiero trafiłam na Twój blog. Liczę na częste wpisy ;)
Wow, niesamowicie mi miło (i pan Czaja pewnie też się ucieszy ;) :P) Zapraszam ponownie i mam nadzieję, że nie zawiodę ;)
Właśnie czytam i tak sobie wzdycham, czemu nie trafiłam na tę książkę wcześniej. Spędziłam w Apulii cudowne 5 miesięcy i zwiedziłam bardzo dużo, ale nie dotarłam ani na Castel del Monte ani do Venosy… Oba miejsca były 'przymierzane’ i przepadły przez trudności w dotarciu transportem publicznym. Gdybym nerdowsko wiedziała, że tu ślady 'Imienia róży’, a tu nie tylko Horacy ale i Gesualdo (z tak fascynującą historią i muzyką) na pewno bym jednak jakoś dotarła… I to cudowne, że Czaja odkrywa nam te miejsca z takiej strony :)
Całe szczęście, że literatura ma moc zabierania nas w miejsca, w których (przynajmniej póki co) z takich czy innych względów się nie znaleźliśmy… No i teraz masz przynajmniej pretekst, żeby w te okolice wrócić ;) :)