Wspominając majówkowy wyjazd na Wybrzeże Amalfitańskie przed oczami ukazuje mi się obraz cytryn i wszelkich wyrobów pochodnych (od mydełek po czekoladki, cukierki i limoncello), kolorowych ceramik we wszelkich kształtach i rozmiarach oraz… błękitnych tasiemek, wstążek, chorągiewek i tym podobnych ozdób. O ile cytryny i ceramika to słynne skarby Wybrzeża Amalfitańskiego, które znajdziemy tam zawsze, o tyle błękitne akcenty były widokiem niecodziennym. Pojawiły się w związku ze zdobyciem przez drużynę piłkarską Neapolu (po raz pierwszy od 33 lat, od czasów Maradony), tzw. scudetto, czyli tytułu mistrzów Włoch w piłce nożnej. Tak się złożyło, że zwycięstwo to zostało ostatecznie przypieczętowane akurat w przedostatni dzień naszego pobytu w okolicy, więc na żywo mogliśmy asystować przy świętowaniu. Szczerze mówiąc, byłam zaskoczona tym zaangażowaniem i emocjami, ponieważ Amalfi znajduje się 60 km na południe od Neapolu i do tego w prowincji Salerno, z którego drużyną Neapol ma derby. W każdym razie, podejrzewam, że miasteczka będą przyozdobione pewnie przez kilka najbliższych miesięcy, więc jeśli wybierzecie się w te okolice jeszcze w 2023, będziecie wiedzieć, o co z tym błękitem chodzi.
Ten post sponsorowany jest przez Biuro podróży ITAKA.
Naszą bazą wypadową było Maiori, do którego dostaliśmy się autobusem (przewoźnik SITA Sud) właśnie z Salerno (a tam pociągiem z Neapolu). Ta podróż autobusem zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Teoretycznie widziałam Wybrzeże Amalfitańskie na zdjęciach, ale zdjęcia skupiają się przede wszystkim na miasteczkach. Trudno na nich oddać urok skalistych zboczy wpadających bezpośrednio do morza. Nasz przyjazd na wybrzeże przypadł na pochmurny dzień i fakt, że górskie szczyty spowijało pochmurne niebo, tylko potęgował ich majestat.
Nasz pobyt trwał 3 dni i odbył się na początku maja. Myślę, że to dobry okres na zwiedzanie tej okolicy, ponieważ zarówno temperatury jak i liczba turystów są w tym czasie jeszcze znośne.
Co widziałam na Wybrzeżu Amalfitańskim?
MAIORI & MINORI
Jak wspomniałam, nasza baza wypadowa znajdowała się w miasteczku Maiori. Jeśli można mówić o mniej turystycznych miejscach na Wybrzeżu Amalfitańskim, to Maiori jest właśnie jednym z nich. Rzeczywiście nie jest może tak malownicze jak Amalfi czy Positano, ale dzięki temu to właśnie tam da się zaznać lokalnego klimatu oraz spokoju i przestrzeni, której brak na wybrzeżu naprawdę da się odczuć.
Jest to miasteczko, w którym, krótko mówiąc, da się wychillować, a oprócz tego dobrze zjeść za rozsądne pieniądze. Podaję od razu kilka adresów:
- Osteria & Pizzeria dell’Olmo (margherita 4,50 euro; fenomenalna parmigiana di melanzane)
- La Tramontina (sklepik z lokalnymi produktami, w którym można też kupić przygotowywane na miejscu z wybranych samodzielnie składników kanapki, w cenie ok. 7-8 euro)
- Cafè Marcel (malutki bar w głębi miasteczka; 2 kawy, jedno cappuccino, 3 rogaliki i 2 wyciskane soki z pomarańczy kosztowały nas łącznie 13,50 euro)
- Pasticceria Colibrì (cukiernia, z której słynny regionalny deser babà zajął drugie z czterech miejsc w klasyfikacji „bab” prowadzonej przez mojego chłopaka podczas tego wyjazdu)
W Maiori, oprócz jedzenia, zrobiliśmy tak naprawdę niewiele konkretnego. Gdyby nasz pobyt trwał dłużej (albo gdybyśmy ogromu czasu nie stracili w środkach komunikacji) chętnie spędziłabym tam więcej czasu i poznała je lepiej. Ale jedną rzecz udało się zrobić i był to… spacer do sąsiadującego miasteczka, Minori. Maiori i Minori są połączone krótką panoramiczną trasą trekkingową zwaną Sentiero dei Limoni (Ścieżka Cytryn), prowadzącą przez uprawy słynnych amalfitańskich – jak sama nazwa wskazuje – cytryn. Uprawiana tu odmiana nosi nazwę sfusato amalfitano.
Trasa jest łatwa, tyle że trzeba się wspinać po schodkach. Bardzo przyjemnym jej elementem było napotkanie na budkę starszego pana, który pośród drzew cytrynowych i w otoczeniu kotów sprzedawał zimną lemoniadę za euraka.
Przebycie tej trasy tak na spokojnie zajęło nam około godzinki (uwzględniając przerwy na złapanie tchu, głaskanie kotów, pytania „daleko jeszcze?” i robienie zdjęć).
W Minori w nagrodę za mozolny wysiłek warto udać się do słynnej cukierni Sal de Riso. Co prawda zarówno na mnie jak i na mojej przyjaciółce ich desery jakiegoś wielkiego szału nie zrobiły, ale też trzeba przyznać, że dokonałyśmy niezbyt typowych dla naszych gustów wyborów. Mój chłopak natomiast był zachwycony swoim babà i w jego rankingu z tego wyjazdu, podczas którego próbował 4 różnych „bab” (w Neapolu i na wybrzeżu), ten od Sal de Riso zajął bezkonkurencyjnie pierwsze miejsce.
Mimo że Maiori i Minori są od siebie oddalone zaledwie o 1,5 km i oprócz Ścieżki Cytryn łączy je asfaltowa ulica, to jednak jest ona tak wąska (jeśli spotkają się obok siebie 2 większe pojazdy, dosłownie muszą się o siebie ocierać) i pełna zakrętów, że moim zdaniem bezpieczniej jest drogę powrotną przebyć autobusem. Lub po raz kolejny pokonać Sentiero dei Limoni.
AMALFI
Drugiego dnia pobytu celem naszej wycieczki było Positano, ale po drodze zatrzymaliśmy się jeszcze w Amalfi. Do Amalfi z Maiori autobusem jedzie się około pół godziny, choć dokładny czas zależy od sytuacji na drodze.
Amalfi to naprawdę malutkie miasteczko, a jego słynną atrakcją jest Duomo (katedra) przy głównym placyku.
Gastronomicznym klasykiem Amalfi jest sorbet cytrynowy podawany w ogromnej cytrynie. W jednym ze sklepików można było sobie wybrać cytrynę, która zostanie użyta na nasze potrzeby. Tam specjał ten kosztował 10 euro. Jeśli dobrze pamiętam, w innych miejscach cena wynosiła około 8-9 euro.
POSITANO
Z Amalfi pojechaliśmy dalej autobusem do Positano. To około godzina drogi. Nie da się ukryć, że Positano jest piękne. Zarówno „z zewnątrz” jak i od środka. Zaułki pełne malowniczych sklepików zdecydowanie robią swoją robotę. Co prawda nic w nich nie kupiłam, bo moim zdaniem te przedmioty wyrwane ze swojego kontekstu tracą urok, ale w swoim własnym otoczeniu te wszystkie kwieciste sukienki i kolorowe ceramiki skąpane w słońcu wyglądają czarująco i ani trochę kiczowato, jak to często bywa w przypadku sklepów z pamiątkami.
W Positano trzeba przygotować się na to, że będzie drogo. Jeśli podróżujemy budżetowo, to warto mieć ze sobą swój prowiant. Nam udało się znaleźć supermarkecik, w którym z wybranych składników przygotowywano kanapki na miejscu. Kanapka była naprawdę sporych rozmiarów i kosztowała ok. 7 euro. Sklepik nazywał się Delicatessen (Via dei Mulini 5/13/15) – po schodkach do góry.
W Positano nie spodobała mi się jedna rzecz i była to… ohydna i zaniedbana toaleta publiczna. Uważam, że dla takiego miasteczka-wizytówki jak Positano to wstyd i skandal nie umieć zadbać o taką podstawę. No cóż, może władze miasta po prostu wychodzą z założenia, że w Positano osoby, które się liczą (czyt. zostawiają w mieście najwięcej pieniędzy) i tak posiadają toalety na swoich prywatnych jachtach.
Z Positano do Amalfi wróciliśmy promikiem. Rejs trwał około 20-30 minut i kosztował 10 euro od osoby. Uważam, że taka atrakcja (dłuższy lub choćby nawet taki 20-minutowy rejs) to obowiązkowy punkt programu podczas pobytu na Wybrzeżu Amalfitańskim. Te widoki naprawdę warto zobaczyć z perspektywy morza.
RAVELLO
I wreszcie czas na mojego faworyta – miasteczko Ravello. Jedyne z tych, które widzieliśmy, nie położone bezpośrednio nad morzem. Jedzie się do niego pod górę z Amalfi.
Ravello ze wszystkich odwiedzonych podczas tego pobytu miasteczek podobało mi się najbardziej. Być może na mój odbiór wpłynął fakt, że tego dnia było najsłoneczniej, a wiadomo, że promienie słońca potrafią dodać magii nawet tym najbardziej niepozornym miejscom. Na pewno też w Ravello dało się odetchnąć i poczuć odrobinę więcej przestrzeni. Odniosłam wrażenie, że jest ono troszkę mniej oblegane przez turystów.
Ravello również pełne jest malowniczych sklepików z ceramiką, ale naszym głównym punktem programu była tu Villa Rufolo z przepięknymi ogrodami i zapierającymi dech widokami na wybrzeże.
Niestety czar Ravello przyćmił cień podróży powrotnej do Amalfi. Boję się nawet pomyśleć, co tam się dzieje w szczycie sezonu. Czekaliśmy na autobus ponad godzinę, a do jednego nie było w ogóle opcji, żeby się wcisnąć. Wtedy właśnie pomyślałam, że idealnie byłoby mieć tu jakąś zorganizowaną wycieczkę z prywatnym busikiem, który w ustalonym czasie przywozi nas na miejsce, a potem zabiera z powrotem, bo komunikacja miejska (czyt. przewoźnik SITA Sud) = ogromna strata czasu i nerwów. Biorąc pod uwagę, że w Amalfi jeszcze też musieliśmy czekać na przesiadkę, to podsumowując wszystkie czasy przejazdów i oczekiwań, na samo przemieszczanie się zmarnowaliśmy pół dnia. Pół biedy, gdyby przynajmniej było wiadomo, kiedy konkretnie dany autobus przyjdzie – zamiast czekać na przystanku można by np. w tym czasie iść na lody czy kawę – ale niestety jest to kwestia dość nieprzewidywalna. Podróżowanie po Wybrzeżu Amalfitańskim prywatnym samochodem też nie do końca jest moim zdaniem dobrym rozwiązaniem, bo tam po prostu nie ma miejsca dla samochodów.
Do Kampanii, czyli regionu, w którym położony jest Neapol oraz Wybrzeże Amalfitańskie, można udać się z pomocą biura podróży ITAKA, w którego ofercie znajdziemy wczasy od 3 do 13 dni w pakiecie obejmującym przelot z bagażem rejestrowanym, transfery, ubezpieczenie oraz hotel. Można dokupić sobie też fakultatywne wycieczki, na przykład właśnie do opisanych przeze mnie miejsc. Szczegóły na temat oferty wyjazdów do Kampanii, organizowanych przez ITAKĘ, znajdziecie pod tym linkiem.
Mam nadzieję, że powyższy wpis Wam się przyda! Napiszcie proszę komentarzu, czy byliście już na Wybrzeżu Amalfitańskim i jakie są Wasze odczucia, a jeśli nie, to dajcie znać, czy się tam wybieracie wybieracie!