Jakiś czas temu pisałam o tym, jak wygląda rekrutacja na studia magisterskie we Włoszech. Dziś natomiast opowiem, jak wyglądają same studia i czym studiowanie we Włoszech różni się od studiowania w Polsce.
Chciałabym na początku podkreślić, że opieram zawartość wpisu na moich osobistych doświadczeniach. I wspomnieniach, bo magisterkę obroniłam prawie 4 lata temu. Coś na pewno z mojej pamięci uleciało, ale mam nadzieję, że uda mi się odgrzebać to, co najważniejsze. Poza tym, moje doświadczenia dotyczą studiów językowych, typowo humanistycznych – nie wykluczam, że na bardzo specyficznych kierunkach, takich jak na przykład medycyna, niektóre kwestie mogą się trochę różnić.
PROGRAM STUDIÓW
Pierwsza istotna różnica między polskim a włoskim systemem studiowania pojawia się już przy wyborze przedmiotów, na które chcemy uczęszczać. Tak, dokładnie – przy wyborze. Bo o ile w Polsce program studiów jest z góry narzucony (co najwyżej możemy wybrać język lektoratu), we Włoszech, w mniejszym lub większym stopniu, mamy możliwość sami go sobie ustalić według własnego uznania. Taki program studiów nazywa się piano di studi i, jeśli mnie pamięć nie myli, przedstawia się go do zaakceptowania gdzieś na początku pierwszego roku. Na kolejnym roku można go trochę zmienić, ale nie w 100%.
W moim konkretnym przypadku wyglądało to tak, że obowiązkowo musiałam zaliczyć tylko jeden konkretny przedmiot – Letteratura italiana contemporanea.
Pozostałe należało wybrać z jakiejś większej grupy. Grupy te wyglądały następująco:
Pierwszy rok
- Lingua e letteratura A – czyli główny język i literatura – musiałam tutaj wybrać dwa przedmioty za 12 pkt ECTS (które we Włoszech nazywają się CFU!) – jeden to był język polski, a drugi – literatura polska;
- Lingua B – drugi język – w moim przypadku angielski za 6 punktów;
- Metodologie linguistiche, filologiche, comparatistiche e della traduzione letteraria – tutaj do wyboru był jeden z pięciu chyba przedmiotów z dziedzin lingwistyczno-literackich; ja wybrałam lingwistykę słowiańską;
- Insegnamenti a scelta dello studente – dwa dowolne przedmioty ze wszystkich dostępnych na wydziale, również tych normalnie przeznaczonych dla studentów licencjatu (a przynajmniej tak było w moim przypadku) – ja wybrałam dwa kursy angielskiego; o (istotnych i wymuszonych) przyczynach tego wyboru piszę nieco niżej.
Drugi rok
- Lingue e letterature moderne – 3 przedmioty literacko-językowe, które (jeśli mnie pamięć nie myli) musiały stanowić kontynuację języków wybranych na pierwszym roku; ja miałam w swoim programie język i literaturę polską, język angielski (tłumaczenia) i literaturę angielską.
- Affini e integrative – ostatnie dwa przedmioty do wyboru z nie pamiętam już ilu, ale wciąż z zakresu językowo-literackiego; ja wybrałam tu język polski oraz początkowo komparatystykę, którą później zmieniłam na lingwistykę.
Mimo że języków i literatur było do wyboru kilkanaście, w rzeczywistości nie można było wybrać ich według swojego widzimisię. Jako że były to studia magisterskie, do wyboru były tylko te języki, które studiowało się na licencjacie. No bo na magisterce naturalnie nauka nie zaczynała się od zera. Sama o tym nie wiedziałam i najadłam się trochę stresu – kiedy zaniosłam do sekretariatu swój piano di studi z językiem polskim i angielskim, pani w sekretariacie powiedziała, że mój wybór nie może zostać zaakceptowany, bo nie miałam angielskiego na licencjacie (polskiego też nie miałam, ale przed magisterką zdałam z niego dodatkowe egzaminy uzupełniające). Zmartwiłam się, bo zupełnie nie czułam się na siłach z moim francuskim. Pani z sekretariatu poradziła mi więc, żebym pogadała z “szefem” mojego kierunku i przedstawiała jaka jest sytuacja, by spróbować znaleźć jakieś wyjście. Tak też zrobiłam – ów “szef” po przeprowadzeniu ze mną rozmowy po angielsku, na temat Josepha Conrada i ustaleniu, że jako dwa “dowolne” przedmioty wybiorę angielski z poziomu licencjatu – zgodził się, żebym w swoim programie studiów zamiast francuskiego umieściła angielski.
PLAN ZAJĘĆ
Jak można wywnioskować z poprzedniego punktu, na włoskich uczelniach nie ma czegoś takiego jak “rok” studiów, grupa czy też wspólny dla wszystkich plan. Jako że każdy może wybrać sobie inne zajęcia, każdy ma inny plan i na każdym wykładzie spotyka się z innymi osobami. Podejrzewam, że sama nie widziałam na oczy nawet połowy studentów, którzy zapisali się na mój kierunek w tym samym czasie, co ja.
Jak to rozwiązać organizacyjnie? Jak zgrać plan, żeby wykłady się nie nakładały, jak znaleźć dla wszystkich sale? Nie da się. Po prostu nie na wszystkie zajęcia się chodzi. Ja sama dwóch wykładowców zobaczyłam pierwszy raz dopiero na egzaminie.
Nieuczęszczanie na zajęcia ma jednak swoje konsekwencje. Po pierwsze, uczestnicząc w zajęciach, naprawdę wiele się z nich wynosi. To była miła odmiana po moich przykrych doświadczeniach na licencjacie w Polsce, gdzie wszystkie zajęcia były obowiązkowe, ale spora ich część okazała się kompletną stratą czasu. Nie wiem, czy to standard, czy po prostu ja dobrze trafiłam, ale we Włoszech wszyscy moi wykładowcy byli rzeczywiście kompetentni i zaangażowani w swój przedmiot.
Poza tym, zwłaszcza jeśli grupa jest bardzo mała, a wykładowca wymagający, obecność i aktywność na zajęciach jest dobrze widziana podczas egzaminu. Tak było na przykład u mnie na języku i literaturze polskiej, gdzie na zajęcia chodziło 10 osób na krzyż.
I na koniec, a propos egzaminów, można podejść do wielu z nich jako frequentante (uczęszczający) lub non frequentante. Aby móc być uznanym za frequentante trzeba zdobyć jakiś konkretny procent obecności na zajęciach. Status non frequentante skutkuje tym, że na egzamin trzeba przygotować większą ilość materiału – zapoznać się z dodatkową książką lub nawet kilkoma książkami, w celu uzupełnienia wiedzy, której nie zdobyło się na zajęciach.
Jeśli nie chodziło się na wykłady, nie ma szczególnie problemu z notatkami z zajęć – można sobie doskonale poradzić i bez nich. W opisie danego przedmiotu prowadzący podaje pozycje, które trzeba “ogarnąć”. Poza tym, część wykładowców zostawia w ksero tzw. dispense, czyli skrypty z materiałami na zajęcia, których nie znajdzie się w podręcznikach.
Różnica między wykładami na polskich i włoskich uczelniach nie leży jednak tylko w stopniu ich obowiązkowości. Różnią się one też zakresem materiału, który we Włoszech jest o wiele bardziej zawężony. Na przykład, na filologii włoskiej w Polsce zajęcia z literatury włoskiej polegały na tym, że “przerabialiśmy” wszystkich najważniejszych twórców po kolei. Natomiast moja Letteratura italiana contemporanea skupiała się tylko na twórczości Leopardiego. Literatura angielska na Dickensie. Literatura polska na Panu Tadeuszu. Język polski na tłumaczeniach audiowizualnych. Język angielski na adaptacjach Makbeta. I tak dalej.
Nie wiem, czy to wynikało z faktu, że chodzi o przedmioty z magisterki i dlatego były bardziej specyficzne. Wydaje mi się jednak, że nie i że w Polsce na drugim etapie studiów program poszczególnych zajęć wciąż pozostaje dość ogólnikowy. Jak by nie było, skupienie się wokół jednego (bądź niewielu) konkretnego tematu przypadło mi do gustu zdecydowanie bardziej, niż pędzenie z jednego autora na drugiego co zajęcia. Włoskie podejście pozwalało rzeczywiście zgłębić i zrozumieć dane zagadnienie.
SESJA
Kwestia sesji egzaminacyjnych we Włoszech jest zdecydowanie bardziej “lajtowa” niż w Polsce. Największa różnica polega na tym, że we Włoszech mniej więcej sami możemy sobie wybrać, kiedy podejdziemy do egzaminu. Co ciekawe, egzamin z pierwszego roku możemy spokojnie zdać na drugim. Chyba że jest to przedmiot tak zwany propedeutico. Czyli taki, który musi być zaliczony, zanim przejdziemy dalej. W mojej dziedzinie dotyczy to przede wszystkim języków. Nie można podejść do egzaminu np. z Lingua inglese II jeśli nie zdało się najpierw Lingua inglese I. Jest to dosyć logiczne, bo nie można zaliczyć angielskiego na wyższym poziomie, jeśli nie zaliczyło się tego na niższym. Ważne jest też, by w ramach danego roku studiów zdobyć wymagane minimum punktów ECTS (we Włoszech CFU) – czyli część egzaminów trzeba jednak zaliczyć na właściwym im etapie.
Sesje egzaminacyjne odbywają się (jeśli mnie pamięć nie myli) 2-3 razy w roku akademickim. Jest też specjalna sesja dla tak zwanych laureandi, czyli osób, które w danym roku chcą się obronić (laurearsi). Podczas każdej sesji mamy do dyspozycji przynajmniej 2 terminy (a może czasem i 3, ale tego też nie pamiętam na 100%). I sami sobie wybieramy, kiedy chcemy do takiego egzaminu podejść. Trzeba się po prostu zapisać na wybrany termin.
Dzięki takiemu systemowi unika się sytuacji, która zdarza się w Polsce, że mamy na przykład 3 egzaminy w ciągu jednego tygodnia. Jest to na pewno wygodne, ale z drugiej strony, dla wielu osób brak narzuconego odgórnie deadline’u prowadzi do odkładania na wieczne nigdy. I rzeczywiście Włosi nie liczą czasu do ukończenia studiów w latach, ale w ilości egzaminów do zaliczenia. W konsekwencji studia, które trwają 2 lata, można skończyć i w 5 lub więcej. U mnie wyglądało to tak, że magisterkę robiłam 3 lata :-) A właściwie 2 i pół, bo ze względu na sprawy biurokratyczne zaczęłam studiować tak naprawdę od drugiego semestru i ominęła mnie pierwsza sesja. Na początku mojego “trzeciego” roku zaliczyłam ostatni przedmiot, a potem pisałam sobie spokojnie magisterkę i obroniłam się w lipcu.
Studenci, którzy nie wyrobią się z obroną w standardowym czasie (czyli 3 lata w przypadku licencjatu, 2 lata w przypadku magisterki) otrzymują status studenta fuori corso. Niesie to za sobą pewne konsekwencje. Jeśli się nie mylę, to u mnie było tak, że tylko w przypadku pierwszego roku fuori corso można było ubiegać się o stypendium i było ono przyznawane tylko w połowie, w stosunku do tego, co dostałoby się jako student regularny. Poza tym, studia we Włoszech są płatne, więc jeśli dochody naszej rodziny nie są wystarczająco niskie i nie jesteśmy zwolnieni z opłat, to za każdy rok studiów trzeba po prostu bulić.
EGZAMINY
Maksymalna ocena, jaką możemy zdobyć na egzaminie to 30 (w szkoła jest to 10). Albo nawet 30 e lode. Czyli taka jakby 6+. Lode to dosłownie “pochwała”. 30 sama w sobie jest zajebistą oceną i nie jest łatwo ją zdobyć, ale 30 e lode to już jest wybitny wyraz uznania ze strony oceniającego. Czy to wyróżnienie daje coś oprócz satysfakcji? Trudno mi powiedzieć na 100%, bo spotkałam się z różnymi opiniami. Generalnie średnia ocen jest brana pod uwagę przy wystawieniu ostatecznej oceny na obronie, ale to, czy lode jest w jakiś sposób wliczane do średniej, zależy chyba od systemu obowiązującego na danej uczelni. Oczywiście, zawsze lepiej je mieć, niż nie.
Egzamin zalicza się od 18 punktów. Część osób, właśnie ze względu na wagę średniej ocen przy ostatecznej ocenie ze studiów, ponownie podchodzi do egzaminów, nawet jeśli zaliczyło, ale nie na satysfakcjonującą ocenę. Mimo całego mojego kujoństwa takie podejście było dla mnie dziwactwem – chyba jestem przesiąknięta polskim systemem, bo po zaliczeniu egzaminu po prostu ocierałam pot z czoła i zapominałam o nim, bez względu na ocenę.
Chęć poprawiania egzaminów wśród Włochów wynika pewnie również z faktu, że z dwóch ocen nie wylicza się średniej. Ja na przykład za pierwszym podejściem nie zaliczyłam egzaminu z literatury (to był jeden z dwóch moich niezdanych egzaminów za pierwszym razem w całym życiu! :O), a za drugim razem otrzymałam 30 punktów (wszystko albo nic!) i do średniej liczyła mi się tylko ta trzydziestka. Nie wiem jednak, co się dzieje w sytuacji, gdy za drugim podejściem otrzyma się gorszą punktację, niż za pierwszym.
Różnica między Polską a Włochami w kwestii egzaminów polega również na tym, że we Włoszech na egzaminy chodzi się ubranym casualowo – nie trzeba się odstawiać pod krawat.
OBRONA
Obrona, zarówno pracy magisterskiej, jak i licencjackiej (la discussione della tesi), to we Włoszech wydarzenie bardziej uroczyste niż w Polsce. A przynajmniej tyle mogę stwierdzić na podstawie mojej ograniczonej wiedzy o bronieniu się w Polsce, gdzie robiłam tylko licencjat. I nie było to wcale uroczyste.
Na korzyść tej tezy świadczy jednak fakt, że we Włoszech wystarczy ukończyć studia trzyletnie, by otrzymać tytuł dottore bądź dottoressa. Jest to więc wydarzenie niebylejakie. Zaprasza się na nie również widownię – rodzinę, przyjaciół, znajomych ze studiów – którzy (biernie, oczywiście) biorą udział w obronie. Na początku sama chciałam oszczędzić sobie tej szopki, ale przekonała mnie recenzentka (la correlatrice) mojej pracy, zapewniając, że w czasie obrony zapomnę o tej całej widowni, a dla moich rodziców, którzy pofatygowali się aż z Polski, to będzie piękne doświadczenie. I tak też było, zapomniałam wtedy o całym świecie, a przy ogłaszaniu oceny nie do końca do mnie dotarło, jaki w ogóle uzyskałam wynik.
Okazało się, że jak przystało na kujona, dostałam najwyższą możliwą ocenę wraz z wyróżnieniem, które otrzymuje się też przy ocenach za egzamin – czyli 110 e lode. Nie spodziewałam się szczerze mówiąc, bo moja promotorka (la relatrice) uprzedzała, że może być mi ciężko dobić do 110 ze względu na nie wybitnie wysoką średnią. Ale napisałam dobrą pracę i najwyraźniej komisji (składającej się chyba z około 10 osób) przypadła do gustu moja obrona. A te dwa elementy również są istotne dla ostatecznej oceny, choć nie wiem, jaką dokładnie mają wagę. To zależy też od systemu konkretnej uczelni. Swoją drogą, kiedyś myślałam, że prawie wszyscy we Włoszech uzyskują ocenę 110 e lode, bo na każdym ogłoszeniu o korepetycjach, jakie rzuciło mi się w oczy, widniało laureato/a in ……. con 110 e lode. Kiedy jednak poszłam na rozdanie dyplomów do kolegi, gdzie ogłaszano na głos wyniki każdego studenta, okazało się, że ci z 110 e lode (lub w ogóle 110) to tylko niewielki odsetek. Doszłam więc do wniosku, że kto obroni się na niższą ocenę, po prostu się tym nie chwali.
Po obronie il neolaureato, czyli świeżo upieczony doktorek, otrzymuje wieniec laurowy, zwykle z czerwoną wstążeczką. Niektórzy chodzą z tym wieńcem na głowie do końca dnia. A gdzieś na korytarzu lub po wyjściu z budynku otwiera się szampana. I często oblewanie na tym się nie kończy :-). Niektórzy z okazji obrony organizują wręcz przyjęcia ze znajomymi i/lub rodziną.

Jednak mimo, że we Włoszech obrona licencjatu czy też magisterki wydaje się bardziej uroczystym wydarzeniem, to nie zauważyłam, by ktokolwiek (oprócz mnie) wręczał kwiaty swojemu promotorowi czy recenzentowi.
ODPOWIEDZI NA PYTANIA OD CZYTELNIKÓW
Czy trzeba znać perfekcyjnie język?
Dla studentów UE nie są przewidziane egzaminy sprawdzające znajomość włoskiego, ale mimo to, nie wyobrażam sobie studiować w obcym kraju, nie znając jego języka w stopniu umożliwiającym swobodną komunikację. Zwłaszcza we Włoszech, gdzie nie wszyscy wykładowcy i pracownicy administracji znają angielski. Im lepsza znajomość języka, tym lepiej – namacalnym tego dowodem jest fakt, że na egzaminie ustnym z lingwistyki egzaminatorka podwyższyła mi ocenę o jeden punkt, bo była zachwycona tym, jak dobrze władam językiem włoskim :-). Oczywiście to specyficzny przypadek, bo chodziło o przedmiot stricte językowy, ale tak czy inaczej, znając język na pewno jest łatwiej.
Jakie kierunki są popularne we Włoszech?
W ostatnich latach ogromną popularnością cieszy się Inżynieria, niemal doganiając Ekonomię, która wciąż zajmuje pierwsze miejsce pod względem liczby studiujących. Na trzecim i czwartym miejscu znajdują się kierunki polityczno-społeczne i lingwistyczne, a dopiero na piątym Prawo (które w ostatnich latach znacznie straciło na popularności). (Źródło)
Czy włoscy studenci są otwarci na obcokrajowców?
Nie miałam styczności z wieloma studentami włoskimi (na większości zajęć, na które uczęszczałam, grupa składała się z innych Polaków lub Italo-Polaków), ale nigdy (czy to na uczelni, czy poza) nie spotkałam się z negatywnym nastawieniem wobec mnie ze strony Włochów. Wręcz przeciwnie, raczej okazują oni zaciekawienie kimś odmiennym. A ci, którzy znają już jakichś Polaków lub byli w Polsce, zawsze miło się na nasz temat wypowiadają.
Jaki jest poziom studiów ekonomicznych? (oraz finansów, rachunkowości, analizy danych – big data)
Mediolański uniwersytet Bocconi znajduje się na szóstym miejscu w rankingu Financial Times 95-ciu najlepszych uczelni ekonomicznych w Europie, więc chyba przynajmniej na tej uczelni poziom jest wysoki.
Czy akademiki są na w miarę dobrym poziomie?
Podczas studiów w Polsce nie mieszkałam i rzadko bywałam w akademikach, także nie wiem, jakie są standardy. We Włoszech mieszkałam w jednym podczas Erasmusa w Urbino i raczej nie umieściłabym go na “w miarę dobrym poziomie”. Miałam co prawda mały jednoosobowy pokoik, ale było w nim strasznie zimno i kompletnie nie przytulnie, czułam się bardziej jak w celi, niż jak w pokoju. Poza tym, ten akademik był jakoś tak dziwnie skonstruowany, że posiadał drzwi balkonowe, które otwierały się tylko od środka i pozwalały wyjść na podwórko. Niby fajnie, ale ten bliski kontakt z naturą sprawił, że znalazłam kiedyś na ścianie wielkiego pająka. I chyba nie byłam jedyna.
Możliwe jednak, że w innych akademikach warunki są lepsze. Może ta strona okaże się przydatna.
Mam nadzieję, że w jakimś stopniu udało mi się zaspokoić waszą ciekawość odnośnie studiowania we Włoszech. Jak wspomniałam na początku, wpis opiera się na moich osobistych doświadczeniach. Myślę, że większość opisanych przeze mnie zasad czy tradycji dotyczy raczej ogółu włoskich uniwersytetów, ale gdybyście mieli inne obserwacje, to podzielcie się nimi w komentarzu – chętnie poczytam!