Pomysł na tę recenzję siedział we mnie od dawna. Od dawna zbierałam do niej informacje, notatki. Ale za każdym razem, kiedy miałam poważnie zabrać się za zrecenzowanie którejkolwiek z książek Oriany Fallaci dopadało mnie mnóstwo wątpliwości. Kim ja jestem, żeby recenzować geniusz? Bardzo jednak zależało mi na tym, żeby jak najwięcej pasjonatów Italii poznało twórczość tej kobiety. Bo wybaczcie, ale uważam, że jest to obowiązek każdego prawdziwego pasjonata kultury Włoch. Nie trzeba lubić Fallaci, nie trzeba zgadzać się z jej poglądami, ale znać – owszem!
Oriana Fallaci (1929-2006) była florencką pisarką, publicystką, reporterką i pierwszą w historii Włoch kobietą-korespondentką wojenną (relacjonowała m.in. konflikty w Wietnamie i na Bliskim Wschodzie). Przeprowadziła wywiady z najważniejszymi postaciami współczesnego świata, takimi jak na przykład Jasir Arafat, Indira Gandhi, Mu’ammar al-Kaddafi, Federico Fellini, Henry Kissinger, Ariel Szaron czy Lech Wałęsa. Nie obawiała się mówić tego, co myśli, jakkolwiek by to nie było niewygodne czy kontrowersyjne. Jej książki tłumaczone są na całym świecie.
Tytuł, o którym dziś chciałabym Wam opowiedzieć, został wydany w 1975 roku i okazał się największym literackim sukcesem autorki. Do dziś we Włoszech sprzedały się 2 miliony, a za granicą łącznie 2 i pół miliona egzemplarzy (utwór doczekał się 22 wydań zagranicznych).
Ciężko w kilku słowach streścić, o czym jest ten utwór. Sama autorka stwierdziła, że to książka o życiu. I to chyba najlepsze, choć na pozór banalne i ogólnikowe określenie. W moim odczuciu „List do nienarodzonego dziecka” to też opowieść o szeroko rozumianym świecie, który próbuje narzucić kobiecie co powinna, a czego nie powinna. O tym, czy świat ma prawo cokolwiek komukolwiek narzucać. Ale i o prawie kobiety do decydowania o innej istocie i o prawie innej istoty do decydowania o kobiecie.
Książka, jak sam tytuł wskazuje, ma formę listu. Narratorka zwraca się do dziecka, które w sobie nosi. Nie znamy jej imienia, nie wiemy gdzie mieszka, gdzie pracuje. Wiemy tylko, że jest rok 1975, kobieta robi karierę, nie jest mężatką i jej ciąża nie była planowana.
Poza tym to, co wiemy na pewno to to, że kobieta myśli. Stwierdzenie niezbyt odkrywcze, wszak wszyscy jesteśmy istotami myślącymi. Ale ona myśli niezwykle intensywnie, wręcz zadręcza się myślami, a przede wszystkim myśli to, co mogłaby pomyśleć każda kobieta spodziewająca się dziecka (lub w ogóle rozważająca ewentualne macierzyństwo).
Monolog rozpoczyna się w momencie, kiedy nie ma jeszcze oficjalnego potwierdzenia od lekarza, ale ona czuje, ona wie. I od razu w jej sercu pojawia się strach, pojawiają się wątpliwości, w jej głowie wirują myśli, pytania. Kipią od nich już pierwsze akapity:
Dziś w nocy dowiedziałam się, że jesteś: kroplą życia, która wymknęła się nicości. Leżałam w mroku z szeroko otwartymi oczami i nagle poczułam absolutną pewność: tak, jesteś. Istniejesz. Było to jak, jakbym dostała kulę prosto w pierś. Serce mi się zatrzymało. I kiedy ponownie zaczęło bić z głuchym odgłosem, przypominającym armatnie wystrzały, poczułam, że wpadam w studnię, gdzie wszystko jest niewyraźne i przerażające. I teraz tkwię zatrzaśnięta w moim strachu, który sprawia, że mam mokrą twarz, włosy, myśli. Gubię się w nim. Spróbuj zrozumieć: nie chodzi o strach przed tym, co powiedzą inni. Nie dbam o innych. Nie chodzi o strach przed Bogiem. Nie wierzę w Boga. Nie chodzi o strach przed bólem. Nie boję się bólu. Boję się ciebie, przypadku, który wyrwał cię z nicości, żebyś znalazło się w moim brzuchu. Nigdy nie byłam gotowa na to, by cię przyjąć, chociaż bardzo na ciebie czekałam. Zawsze zadawałam sobie dręczące pytanie: a gdybyś nie chciało się urodzić? A gdybyś pewnego dnia miało do mnie o to żal i wykrzyknęło: “Kto cię prosił, żebyś mnie wydała na świat, po co mnie urodziłaś, po co?”. Dziecko, życie jest takie męczące. To wojna, która wybucha każdego dnia, a chwile radości są jedynie krótkimi przerwami i trzeba za nie płacić wysoką cenę. Skąd mam wiedzieć, czy nie byłoby lepiej cię usunąć, jak mam zgadnąć, czy nie chcesz być zwrócone ciszy? […] Wiele kobiet się zastanawia: po co wydawać dziecko na świat? Żeby cierpiało głód, żeby było mu zimno, żeby je zdradzono i poniżono, żeby zginęło zamordowane na wojnie albo żeby zabiła je jakaś choroba. […] Może mają rację. Ale czy nic jest lepsze od cierpienia? Nawet w przerwach, podczas których opłakuję własne klęski, rozczarowania, udręki, dochodzę do wniosku, że cierpienie jest lepsze od nicości. I kiedy odnoszę takie rozumowanie do życia, do dylematu: urodzić się czy nie, zawsze w końcu krzyczę, że urodzić się jest czymś lepszym, niż się nie urodzić. Ale czy mam prawo narzucać takie rozumowanie również tobie? Czy to nie oznacza, że chcę cię urodzić dla samej siebie i już? (tłum. Joanna Ugniewska)
To dość obszerny fragment, ale chciałam żebyście dobrze zrozumieli atmosferę wątpliwości, jaka panuje w całym utworze. Autorka listu nieustannie bije się z myślami, targają nią wątpliwości, na przestrzeni jednego akapitu jest w stanie być przekonana o dwóch przeciwstawnych sobie tezach.
Jakie mamy prawo do narzucania komuś życia? Jakie mamy prawo do odmawiania mu go? Czym jest miłość? Czym jest wolność? Czy warto przychodzić na świat, w którym od samego początku naszego istnienia jesteśmy ciągle przez kogoś zniewoleni, począwszy od naszej własnej matki?
To będzie długi łańcuch niewoli, gdzie pierwszym ogniwem będę zawsze ja, skoro nie zdołasz się beze mnie obejść. Ja będę cię karmić, okrywać, ja będę cię myć, nosić na rękach. Potem zaczniesz samodzielnie chodzić, samodzielnie jeść […]. Ale wtedy pojawią się inne formy niewoli. Moje rady. Moje nauki. Moje zalecenia. A nawet twój lęk przed sprawieniem mi bólu […]. (tłum. Joanna Ugniewska)
Tego typu pytania i rozterki dręczą autorkę monologu przez całą jego długość. Pytania, na które nie istnieją ani prawidłowe, ani błędne odpowiedzi. Ten utwór to jedna wielka wątpliwość. Nie znajdziemy w nim rad, rozwiązań, niepodważalnych racji.
Sama Fallaci, zapytana o przekaz swojego dzieła odpowiedziała:
Nie formułuję żadnego przesłania, nie próbuję nawet rozwiązywać problemów. Nie na tym polega zadanie pisarza. Pisarz stara się pomóc innym zobaczyć lepiej w ciemności, w dymie. A poza tym, jakże bym mogła formułować przesłania w książce będącej apoteozą wątpienia? Bohaterkę dręczą tysiące znaków zapytania, za każdym razem, kiedy jest przekonana o jednym, twierdzi również coś zupełnie przeciwnego. A ja wraz z nią.
Io non mando messaggi, non tento nemmeno di risolver problemi. Il compito di uno scrittore non è questo. Lo scrittore cerca di aiutare gli altri a veder meglio nel buio, nel fumo. E poi come potrei lanciare messaggi con un libro che è l’apoteosi del dubbio? La protagonista e straziata da mille punti interrogativi; ogni volta che afferma qualcosa ne enuncia anche il contrario. E io con lei.” (z wywiadu dla “Oggi Illustrato” 6.10.1975)
I takim też kobietom Fallaci zadedykowała utwór.
„A chi non teme il dubbio
a chi si chiede i perché
senza stancarsi e a costo
di soffrire di morire
A chi si pone il dilemma
di dare la vita o negarla
questo libro è dedicato
da una donna
per tutte le donne”
„Tym, co nie obawiają się wątpliwości,
co pytają o przyczyny
bez wytchnienia i kosztem
cierpienia i śmierci
Tym, co stoją przed dylematem
obdarować życiem czy go odmówić
tę książkę dedykuje
kobieta
wszystkim kobietom”
(tłum. moje)
Warto zauważyć, że „List” ukazał się w 1975 roku. Wtedy pytań i wątpliwości samotnej kobiety w ciąży było zapewne więcej. Wtedy kobieta w ciąży bardziej szokowała, jak i bardziej szokowało dzieło Fallaci. Ale czy rzeczywiście tak wiele się od tego czasu zmieniło? Sukces listu i jego siła tkwi w uniwersalności i ponadczasowości tego utworu, bo świat zawsze będzie miał jakieś “ale”, takie czy inne. Jak zresztą w przedmowie do włoskiego wydania utworu pisze Lucia Annunziata, dziennikarka, pisarka i koleżanka Fallaci:
Wtedy była to prowokacja. Z biegiem lat stała się lustrem, w którym przejrzało się tysiące kobiet i mężczyzn, którzy w “Liście” Oriany wyczytali słowa, które nosili w sobie, ale nie byli zdolni do ich wymówienia. Dzięki temu “List do nienarodzonego dziecka” stał się sukcesem, który nigdy się nie skończył, evergreenem.
Fu allora una provocazione. Negli anni è diventato uno specchio in cui si sono guardati migliaia di uomini e di donne, che hanno letto nella “Lettera” di Oriana le parole che avevano dentro ma non sapevano dire. Lettera a un bambino mai nato è divenuto per questo un successo che non e mai finito. Un evergreen.
Z autorką Listu może utożsamić się każda kobieta, z każdej epoki. Taki zresztą był zamysł Fallaci, która komentowała swoje dzieło w następujący sposób:
Nie jestem kobietą z tej książki. Co najwyżej ją przypominam, tak jak może ją przypominać jakakolwiek kobieta naszych czasów, która żyje w pojedynkę, pracuje i myśli. Właśnie po to, żeby każda kobieta mogła się w niej rozpoznać, nie wyposażyłam jej w twarz, imię, adres, wiek […].
Co ciekawe, mniej więcej w okresie publikacji „Listu” Oriana Fallaci sama straciła dziecko, które w sobie nosiła i później nigdy więcej nie została matką. Trudno jednak mówić o powieści autobiograficznej, ponieważ rękopisy „Listu” pochodzą z czasów, zanim Fallaci w ogóle osobiście poznała ojca swojego nienarodzonego dziecka.
„List” to utwór krótki, ale tak intensywny, że każda linijka wręcz pęka od treści i emocji. To nie jest lekka lektura. To nie jest lektura do autobusu czy na plażę. Nie zrelaksujecie się przy niej. To lektura, która ściśnie Was za gardło i nie puści aż do ostatniej strony, aż do ostatniego zdania. Lektura, która zmusi Was do myślenia, do spojrzenia na macierzyństwo, na życie, na prawo do decydowania o nim z innej perspektywy. Do poszukiwania odpowiedzi wewnątrz Was samych. Może zrobić dobre lub złe wrażenie, może wzruszyć lub zbulwersować, ale nie da się pozostać wobec niej obojętnym.
Z resztą to samo można powiedzieć też o wielu innych dziełach tej autorki. Mam ich do tej pory w swoich zbiorach osiem i każdy czytałam z zapartym tchem. Zdecydowałam się jednak w pierwszej kolejności na “recenzję” akurat tego utworu z jednej strony ze względu na jego uniwersalny charakter, z drugiej z uwagi na jego aspekt “formalny”: jak wspomniałam, “List” jest króciutki, liczy około 100 stron (mniej lub więcej w zależności od wydania), jego język jest pełen pasji, ale i przystępny zwłaszcza, że autorka monologu zwraca się do swojego dziecka zasadniczo w czasie teraźniejszym. Dlatego osoby, które już trochę języka włoskiego “liznęły” (zdecydowanie zarówno dziewczyny, jak i chłopaków) zachęcam do spróbowania swoich sił i sięgnięcia do lektury w języku oryginalnym. Po pierwsze dlatego, że moim zdaniem nawet najlepsze tłumaczenie nigdy nie będzie w stanie oddać kunsztu i talentu Fallaci, ale również ze względu na fakt, że we włoskim wydaniu (przynajmniej w tym moim – bestBUR Rizzoli 2016) znajdziecie godne uwagi dodatki w postaci przedmowy, opinii czy wywiadów z autorką.
I na koniec jeszcze ciekawostka – już w 1993 “List” został wydany również w wersji audiobooka w wykonaniu samej autorki (oczywiście w języku włoskim). Dziś wydawanie audiobooków nie jest niczym zaskakującym, ale w ówczesnych czasach był to dosyć oryginalny pomysł (choć nie bez precedensów), dowodem czego może być wywiad z Orianą Fallaci poświęcony właśnie tej inicjatywie. Wywiad, który dziś prawdopodobnie w ogóle nie miałby miejsca, właśnie dlatego że obecnie w nagrywaniu audiobooków nie widzimy już nic oryginalnego.
Polskie wydanie książki można zakupić w jednym z poniższych sklepów:
Natomiast włoską wersję znajdziecie na przykład na stronie Amazon.it pod TYM LINKIEM.
Jestem szalenie ciekawa Waszych opinii na temat „Listu” oraz innych utworów Fallaci. Dajcie koniecznie znać, co sądzicie! Będę również wdzięczna za udostępnianie mojego artykułu wśród znajomych. Jestem przekonana, że tematyka opisanego przeze mnie tytułu zainteresuje nie tylko pasjonatów Włoch.