PRACE ZWYCIĘSKIE W KONKURSIE DLA SUBSKRYBENTÓW NEWSLETTERA – „MOJA WIZJA WŁOCH”
Anna P.
Dorota D.
Czym są dla mnie Włochy
Zagranica, i tyle. Tym przez lata były dla mnie Włochy. Kraj, w którym nigdy nie byłam. A więc zagranica bardziej obca od zagranicy odwiedzonej, bo znana tylko z prasy, książek, filmów, opowiadań znajomych. Ładny, śpiewny język. Mafia. Papież. Ciepłe morze. Standardowy zestaw wyobrażeń.
Aż do czasu. W 2002 roku trafiłam na wiersze czeskiej poetki Violi Fischerovej. Właśnie ukazał się jej kolejny tomik Matečná samota (Macierzysta samotność). Wiersze dojrzałej kobiety, której życie nie szczędziło ciosów. O miłości, o przemijaniu, o śmierci. O utraconej oazie szczęśliwości – dzieciństwie. Piękna, głęboko subiektywna, refleksyjna liryka, bez śladu patosu czy sentymentalizmu. Od dawna zamierzałam przybliżyć wiersze Violi Fischerovej polskim czytelnikom, teraz przyszedł na to czas.
A potem autorka do mnie napisała. W swoim liście, nieoczekiwanie bezpośrednim jak na pierwszy kontakt z obcą przecież osobą, zaprosiła mnie do siebie, żebyśmy w pięknym, spokojnym miejscu pogadały sobie o literaturze. Viola Fischerová była polonistką, tłumaczyła m.in. Mirona Białoszewskiego i Witkacego. „Jestem teraz we Włoszech, przyjedź, jeśli chcesz”. Spakowałam się i pojechałam na krótkie wakacje.
To piękne i spokojne miejsce okazało się dawnym domkiem na winnicy niedaleko pewnej zapadłej wioski na wyspie Elbie. Odkrył je mąż poetki, pisarz Pavel Buksa (znany jako Karel Michal). Tam od początku lat siedemdziesiątych oboje spędzali letnie miesiące, pisali, przyjmowali przyjaciół. Tam znaleźli swoją wyspę szczęśliwości, daleko od starej ojczyzny, z której wyemigrowali po inwazji wojsk sprzymierzonych w 1968 roku, daleko od nowej ojczyzny, Szwajcarii, w której mimo upływu lat wciąż wszystko było obce.
Domek stoi na końcu świata, na górce ponad wioską, do której nie dojeżdża nawet autobus. Z okna widać stok dawnej winnicy, teraz już nieuprawianej, zagarniętej przez dziką zieleń, dalej morze po horyzont i zarys wyspy Caprai. Przy gorszej pogodzie wyspa znika w mglistym pasie na granicy nieba i morza („Znowu ukradli Capraię!”), a fale mają białe czapeczki. Z tyłu za domkiem skały, na jednej z nich wielki, pochylony blok trwa w równowadze, nie wiadomo jakim cudem („Jak to kiedyś spadnie…”). Przed domkiem wyrasta z ziemi ogromny głaz, wręcz głaziszcze, który przez cały dzień chłonie słońce, a wieczorem i w nocy promieniuje ciepłem. Przez z górą czterdzieści lat nikt nie zauważył, że jest na nim wyryty jakiś napis. Aż tu nagle po deszczu, w dziwnym popołudniowym świetle zarysowały się kształty liter. Nie umiemy ich odczytać. Z przodu na skarpie rośnie sosna posadzona jeszcze przez Pavla. Dostała imię Filipek. Dziś Filipek jest olbrzymem, który ocienia cały dom, a korzeniami rozsadza murek. W jego gałęziach mieszka zwierzę, którego nikomu nie udało się zobaczyć. Ale mieszka tam na pewno, słychać, jak wygryza nasionka z szyszek, łuski spadają na nasz stół. Mówimy na niego „Wiewiór”. Po sąsiednich górkach biegają i pobekują muflony, w nocy pod domek pod- chodzą dziki. Kiedyś stokiem wzgórza prowadziła droga do pobliskiego miasteczka, na starych mapach wciąż jeszcze widnieje, ale dzisiaj nie da się nią przejść, zarosła jeżynami. Do plaży, dzikiej i dalekiej, idzie się czterdzieści minut, wraca dłużej, bo ostro pod górkę. Kiedy prze- chodzimy, ludzie w wiosce wołają: „Giorno! Come va?” Albo „Sera! Come va?” Ja mogę tylko się uśmiechać i przyjaźnie machać, ale Viola, mimo że przez te wszystkie lata w samouczku włoskiego nie wyszła poza lekcję numer trzynaście, nie ma problemów z gadaniem. Wszyscy ją tu znają. W czasach jej młodości synowie sąsiadów byli dziećmi, teraz są panami w średnim wieku, a ona mocno starszą panią. W domku nie ma prądu, wieczorem siedzimy na dworze przy świecach zamkniętych w latarenkach („Ostrożnie z ogniem, straż tu nie dojedzie”). Mleczna Droga jak na zdjęciu z książki o gwiazdach – szeroki, jasny pas od jednego krańca nieba do drugiego. Pijemy wino, jemy figi z drzewa starszego niż domek, rozmawiamy nie tylko o wierszach. O życiu, ale to to samo. Viola opowiada tysiące historii, potem odnajduję je w jej wierszach. W dzień pracujemy, ja tłumaczę, Viola pisze. Tu powstał jej ostatni, niedo- kończony wiersz – o tym, czyją śmierć może kryć mandarynka, którą właśnie podnosi do ust.
Od tej pory jeździłam na Elbę co roku. I jeżdżę nadal, chociaż od ośmiu lat już sama. To magiczne miejsce wchłonęło energię niezwykłej osoby, jaką była Viola, i wszystkich ludzi, którzy kiedykolwiek tu z nią przebywali. A teraz tę energię oddaje, tak samo jak głaz przed domem oddaje ciepło. Tutaj wracam do równowagi, uspokajam myśli i uświadamiam sobie, co jest w życiu ważne. Co wiedziałam, ale przez cały rok zapomniałam. Domek na winnicy stał się epicentrum rozszerzającej się magii. Najpierw ogarnęła język – przecież nie mogę wiecznie tylko się uśmiechać i przyjaźnie machać do sąsiadów. Zaczęłam się uczyć, w końcu odważyłam się mówić. Coś tam dukam, jąkam się, ale się dogaduję. Z każdym rokiem idzie mi ciut lepiej. Już mniej się jąkam i mniej dukam. Potem przyszedł czas wyjrzeć trochę poza Elbę. Zaczęłam jeździć, zwiedzać, poznawać kraj.
Włochy pewnie nie stałyby się dla mnie tak ważne, gdyby nie były miejscem, w którym zaprzyjaźniłam się i zżyłam z Violą. Ale tak właśnie było. Mały Książę powiedział: Jeśli kochasz kwiat, który znajduje się na jednej z gwiazd, jakże przyjemnie jest patrzeć w niebo. Wszystkie gwiazdy są ukwiecone. Włochy już nie są dla mnie „obcą zagranicą”, a na pewno nie jest zagranicą domek na winnicy niedaleko pewnej wioski na Elbie.
///
Każdego lata starcy w Marcianie wołali z murka
„Signora, co słychać?”
Odpowiadałam
„Wszystko dobrze” Albo „Umarł Pavel” Potem „Josef umarł”
W tym roku murek jest pusty Rozkwitły przed nim
dwie kamienne misy
I nikt o nic nie pyta
(wiersz Violi Fischerovej z tomiku Przedkoniec, 2007 przeł. Dorota Dobrew)
Praca wyróżniona – Lidia